Komentarze: 0
Nie pisałem trochę, bo miałem dni fifne. Czyli takie, w które gram w FIFĘ. I w War Thunder, dlatego jest Mnie na necie wtedy o wiele mniej. W sumie to powinienem nazywać te dni fifno-warthunderowymi, albo fifno-samolotowymi. Ale nazwa powstała długo przed tym, jak się w Piorun Wojny wkręciłem.
Skoro od FIFY zacząłem, to pochwalę się trochę Swoimi "osiągnięciami"(tak, tak Kochani-na razie muszę brać to słowo w cudzysłów).
W pierwszym meczu(na razie rozgrywam tylko towarzyskie, żeby się przetrzeć) grałem austriackim Sturmem Graz na wyjeździe z francuskim Stade Reims. Zaprezentowałem ultradefensywny i brutalny(kończyłem zawody w ósemkę, hehee) futbol, który prawie dał Mi szczęśliwy bezbramkowy remis. Ale, jak to często bywa gdy się broni przysłowiowej Częstochowy, dostałem bramkę w ostatniej minucie. :(
Drugie spotkanie to też porażka 0-1, choć tym razem już miałem trochę z gry-parę akcji, strzały, nawet celne. To była Moja pierwsza wizyta w Ojczyźnie w tej FIFIE, bowiem uległem w Bielsku-Białej tamtejszemu Podbeskidziu. Moją drużyną było Valenciennes z Francji.
O następnym szpilu to już w ogóle wstyd opowiadać bez względu na wynik, bo wylosowało Mi się saudyjskie Al-Khaleej. Ech Ty losie złośliwy, kozich synów Pierdaszewskiemu pod komendę wysyłasz ?!... Chociaż... W Potopie Kmicic też dowodził oddziałem wyznawców Allaha ! :D Ale to byli Tatarzy. :/ Zremisowałem 0-0 z kolumbijskim Deportivo Pasto, notując pierwszą nieprzegraną potyczkę.
Potem przyszedł i czas na pierwszego gola. Strzeliłem go niemieckim Heidenheimem szwajcarskiemu FC Sion. Było 1-1. Teraz czas na pierwsze zwycięstwo !